Przeczytałem, a w zasadzie wchłonąłem tę książkę. O radiowcach, znakomitych audycjach, o fenomenie tego diabelskiego wynalazku, “na którym” wychowywały się całe pokolenia. Ile kapitalnego i mądrego przekazu niesie ze sobą ta praca. To właśnie radio było i jest moim życiem, moim drugim domem. Trudno mi było oderwać się od tych wspomnień.
-Marek Wiernik (dziennikarz i krytyk, przez lata związany z radiową Trójką i Jedynką, obecnie Polskie Radio RDC).
Oto książka w której spotykają się Urban, RoRo Rogowiecki, Ryłkołak i Robert Tekieli. Radio łączy wszystkie światy, zwłaszcza gdy pisze o nim Wojtek Lis. Polecam, nie tylko tym, którzy tak jak ja, spędzali każdy piątek słuchając Listy Przebojów Programu III.
-Łukasz Orbitowski (pisarz. Autor m.in. “Szczęśliwej ziemi” i “Innej duszy”. Współpracuje z Noise Magazine).
Albert Einstein, poproszony o opisanie radia, odpowiedział: “ Widzicie, telegraf jest rodzajem bardzo, bardzo długiego kota. Naciskacie jego ogon w Nowym Jorku, a jego głowa miauczy w Los Angeles. Rozumiecie? I radio działa na tej samej zasadzie: wysyłacie sygnały stąd, a odbierają je tam. Jedyną różnicą jest to, że nie ma kota”. Wielki fizyk nie miał racji – kot radiowy jest jak Kot z Chesire w “Alicji w Krainie Czarów” – gdy znika, zaczyna to robić od końca ogona, a kończy na samym uśmiechu. Pozostaje więc sam uśmiech, bez kota. Ten uśmiech to twarze twórców radia, próbujących zdać sprawę czym jest dla nich ten kot – i dlaczego, mimo, że niewidzialny, tak ich, jak i – przyznajmy – nas, fascynuje. Słuchając radia, według McLuhana, odczuwamy zarówno samotność, jak i poczucie „więzi plemiennej” z twórcami audycji.
O nich właśnie traktuje książka Wojciecha Lisa, który – na podstawie wywiadów z 70 znanymi dobrze, ale głównie z brzmienia ich głosów, dziennikarzami radiowymi, muzycznymi, przedstawia refleksje, wspomnienia, anegdoty, z długiej półwiekowej historii polskiego radia w jego najlepszym gatunku – audycji muzycznych.
Lektura książki przybliży nam nie tylko osobowości tych wybitnych radiowców (powoli ginący gatunek, niestety), ale i wzbogaci nas przy słuchaniu audycji o nutę refleksji, o podkład intelektualny, do radiowej muzyki.
-prof. zw. dr hab. Tomasz Goban-Klas (socjolog, medioznawca).
Wojciech Lis. Tarnobrzeżanin. Współautor pierwszej w Polsce, monograficznie zakrojonej książki pt. “Jaskinia hałasu” o rodzimej scenie muzyki metalowej. Pisał tu i ówdzie dla nisko, a czasem nawet średnionakładowych tytułów (np. Zaćmienia Słońca i Oldschool Metal Maniac). Poza tym – zwolennik miru domowego i niewybredny smakosz nabiału. W tym ostatnim sekunduje mu córka Hania, ale już nie żona – Ewa.
Autor wciągającej monografii o polskiej scenie muzyki metalowej “Jaskinia hałasu” tym razem rozpracowuje środowisko radiowe. By opisać ten świat, Wojciech Lis przeprowadził kilkadziesiąt wywiadów. Wśród rozmówców znaleźli się chociażby Walter Chełstowski, Marek Gaszyński, Marek Wiernik, Filip Łobodziński, Marek Niedźwiecki i Paweł Sito. Opowiadają o swoich przygodach z radiem, tworząc przy tym fascynujący zarys historyczny polskiej sceny muzycznej (głównie rockowej), przede wszystkim lat 80. i 90.
Wojciech Przylipiak, Dziennik Gazeta Prawna.
Zrozumieć radiowca.
Wojciech Lis poszedł za ciosem. Po bardzo ciepło przyjętej “Jaskini hałasu”, napisanej do spółki z Tomaszem Godlewskim, tym razem, z kilkoma wyjątkami, oddał głos nie muzykom i niegdysiejszym twórcom rodzimego podziemia, lecz radiowcom. Jak zastrzega we wstępie “Decybelowego obszaru radiowego”, wybór rozmówców był czysto subiektywny. Zestaw pytań zadał lub przesłał byłym bądź obecnym dziennikarzom i prezenterom, których słuchał w dalekiej przeszłości lub trafił na nich w późniejszych latach, ale w jakiś sposób byli i wciąż są dla niego ważni. W ten sposób, korzystając m.in. z barwnych anegdot i opowieści, podjął próbę wyjaśnienia fenomenu radia i zrozumienia świata prowadzących audycje autorskie. Po lekturze dochodzę do wniosku, że w znacznej mierze udało mu się to. Jednak wbrew pozorom, nie wszyscy przeczytają tę książkę od deski do deski.
Każda grupa zawodowa ma swoją specyfikę, dlatego “Decybelowy obszar radiowy” to siłą rzeczy w znacznej mierze hermetyczna pozycja. Niemniej autorowi udało się zaprosić do rozmowy 70 osób, z których zdecydowana większość dość barwnie opowiada o tym, czego nie widać i co dość rzadko słychać na antenie. Gości Lisa łączy nie tylko mikrofon, ale i wieloletnie prezentowanie słuchaczom szeroko rozumianej muzyki rockowej oraz metalowej, zarówno na antenie ogólnopolskiej, jak i lokalnej. Przez pryzmat ciekawych historii, chociażby o trudnych początkach i zmaganiach z dyrekcją, czytelnik ma szansę dowiedzieć się m.in., co sprawia, że prowadzący znajduje motywację na zarywanie nocy, niekończące się dojazdy niekiedy dla zaledwie 10 minut na antenie, w jaki sposób zdobywa płyty i czym kieruje się, prezentując wybraną muzykę. A to zaledwie początek. Bo jakoś przecież trzeba było wkręcić się do tego radia. Nikogo nie przyjmowano z ulicy. Nie bez znaczenia zostaje także forma kontaktu ze słuchaczami. A żeby jeszcze bardziej pokomplikować sprawę, to podczas lektury jesteśmy świadkami zderzenia czasów PRL i eterowego szaleństwa lat 90. Młodszy czytelnik będzie miał okazję dowiedzieć się m.in., jak grano muzykę z kaset i ile potrafiło być z tym zabawy.
Dużą zaletą książki jest zróżnicowanie rozmówców. Z jednej strony mamy tu weteranów Polskiego Radia w osobach Marka Wiernika, Wojciecha Ossowskiego, Tomasza Żądy, Romana Rogowieckiego czy Filipa Łobodzińskiego, a z drugiej wywrotowców z lat 90. Wystarczy wymienić chociażby siejącego zgorszenie Tomasza Ryłko, dobrze znanego Zbigniewa Zeglera, Roberta Kilena z Radia Wawa, Jerzego Giersa z Antyradia, byłego szefa Radiostacji Pawła Sito, czy świrów pokroju Krzysztofa Skiby i Pawła “Konja” Konnaka. Każdy z nich wspomina przeszłość i komentuje obecną kondycję radia. Nierzadko są to dość gorzkie słowa. W końcu audycje autorskie to od dawna wymierający gatunek, a i po odejściu lat 90. w radiowym eterze rock z metalem mają mocno pod górkę.
Najwięcej na lekturze “Decybelowego obszaru radiowego” skorzystają byli i obecni słuchacze rozmówców Wojciecha Lisa. Będą mogli powspominać i poznać kulisy pracy oraz zawodowe przygody ulubionych dziennikarzy i prezenterów. Sam jestem tego żywym dowodem. Wychowywałem się na programach m.in. odpowiadających tu na pytania panów Ryłko, Zeglera, Giersa i Wierzbickiego, zatem z rozrzewnieniem przypominałem sobie zarwane noce czasu podstawówki i liceum. Gorzej może być z młodszymi czytelnikami. Większość raczej nie dotrwa do końca książki lub zacznie ją kartkować, omijając np. wspomnienia PRL, gdzie w wielu przypadkach odpowiedzi są bardzo podobne. W końcu wówczas istniało tylko Polskie Radio, a krąg prezenterów był dość wąski. Trudno więc o zaskoczenie. Wyjątek może stanowić co najwyżej promil prawdziwych fascynatów radia, którzy wciąż go słuchają i są szalenie ciekawi tego, na co zazwyczaj nie ma czasu na antenie, a co jest dobrze opisane w tej książce. Szczególnej uwadze polecam przełom lat 80. i 90. W rodzimej radiofonii to była wolna amerykanka i czyste szaleństwo w jednym. To z tego okresu pochodzą najciekawsze historie. Między innymi dzięki temu książka aspiruje do miana bardzo dobrego uzupełnienia popularnonaukowych tekstów traktujących o polskiej radiofonii. Nie zdziwiłbym się, gdyby młodzi adepci medioznastwa znajdowali dla mniej miejsce w przypisach.
“Decybelowy obszar radiowy” to sentymentalna manifestacja w obronie autorskiego radia. Radia tworzonego przez pasjonatów gotowych zrobić naprawdę wiele, by zdobyć płytę, okazać szacunek słuchaczowi i mimo wielu wyrzeczeń wciąż znajdować siły i motywację na zasiadanie przy mikrofonie. Tu nie ma playlisty, nie ma selektora. Jest żywy człowiek. A kiedy tego wszystkiego zabraknie, po prostu z własnej woli nie wejdą już do studia. Bo po co?
Kamil Mrozkowiak, Akademickie Radio Kampus (Melodie Mgieł Nocnych).
Kolejna bardzo ciekawa książka to „Decybelowy obszar radiowy” Wojciecha Lisa. To opowieść o kultowych audycjach radiowych (głównie lat 80 i 90) spisana na podstawie rozmów autora z najważniejszymi postaciami polskiego radia. Są tu Marek Wiernik, Paweł Sito, Filip Łobodziński, Marek Niedźwiecki, Walter Chełstowski czy Marek Gaszyński. Książka pełna anegdot i osobistych opowieści najfajniejszych radiowców.Wspomina się tu najważniejsze audycje muzyczne w historii radia: Cały Ten Rock (Prowadzący: Marek Wiernik i Roman Rogowiecki), Metalowe Tortury (Roman Rogowiecki, Wojciech Mann, Krzysztof Wacławiak), Demo Top (Filip Łobodziński), Radio Clash (Maciej Chmiel, Filip Łobodziński, Hirek Wrona, Grzegorz Brzozowicz), Muzyka Młodych (Marek Gaszyński) czy Zadzwońcie po milicję (Maciej Chmiel i Robert Tekieli). A propos tej ostatniej ciekawy epizod wspomina w książce Paweł Konjo Konnak:
„Słynny wywiad z Ciccioliną przeprowadziłem ja i Zbyszek Sajnóg w Budapeszcie, w kwietniu roku 1989, podczas XXXV Kongresu Transnacjonalnej Partii Radykalnej, której to Cicci była ognistą aktywistką. Ten Kongres to było takie symboliczne zniesienie żelaznej kurtyny, gdyż od czasów drugiej wojny światowej żadne państwo komunistyczne nie wpuściło do siebie na takie zgromadzenie polityków z Europy Zachodniej. A Partia Radykalna swoją centralę miała we Włoszech i stąd niecodzienność tego wiekopomnego zdarzenia. Do Budapesztu Totart wyjechał na zaproszenie kolegów z pacyfistycznego ruchu Wolność i Pokój, który od dłuższego już czasu wymieniał się z aktywistami Partii Radykalnej swoimi szlachetnymi idejkami. Wraz z nami w tej internacjonalistycznej operacji uczestniczyło z Polski kilkudziesięciu fighterów WiP, anarchistycznego Ruchu Społeczeństwa Alternatywnego, akcjoniści stołecznej formacji Praffdata i kilku niezrzeszonych świrów”.
Krótko mówiąc to kawał historii, nie tylko polskiego rocka.
Wojciech Przylipiak, Bufet PRL blog.
“Decybelowy obszar radiowy”. Złote czasy radia.
Jadąc pekaesem, słucham radia. Siedząc u fryzjera, słucham radia. Robiąc zakupy, słucham radia. Nie z zamiłowania, niestety. Zapętlonych kilkadziesiąt hitów z ostatnich lat i wiecznych przebojów z różnych dekad – oto, co oferuje słuchaczowi przeciętnie sformatowana stacja radiowa. A między piosenkami głupawe gadki prowadzących z kiepską dykcją, debilne konkursy, a przede wszystkim reklamy. Bo radio nie jest od muzyki. Ta jest dodatkiem do reklamy, wszak trzeba sprzedawać, szczególnie w kolonialnym kraju, jakim jest III RP. „Włancza” się więc idiotom coraz niższe ceny, aby przestali być idiotami. W nagrodę za wysłuchanie porcji reklam mogą sobie wysłuchać kilku hitów-shitów i pobujać się z szeregiem niepotrafiących śpiewać ćpunów i kretynek. Kiedy to wszystko się zaczęło? Pod koniec lat 80. w „Magazynie Muzycznym” jeden z dziennikarzy napisał, że marzy mu się radio bez gadania, bez słuchowisk, bez żadnych słów, tylko z muzyką. Nie wiem, czy miał na myśli to, co dzisiaj radiem się zwie, ale ciekaw jestem, czy spędziwszy jeden dzień z którąś z komercyjnych stacji, odszczekałby swoje słowa. Jakie więc powinno być radio? Czym było kiedyś? I w końcu, gdzie dziś możemy zetknąć się jeszcze z radiem nieogłupiającym?
Miał Wojciech Lis cwany pomysł na książkę, trzeba przyznać. Pomysł oczywisty dla każdego, kto w radiu poszukuje czegoś więcej niż kolejnego konkursiku i seplenienia prowadzących małpiszonów. I dobrze, że się go podjął, bo praca to pionierska, a co równie ważna, napisana ze swadą i znajomością tematu. Zresztą osobom siedzącym w cięższej muzyce nazwiska autora nie trzeba przybliżać. Kilka lat temu, wraz z Tomaszem Godlewskim, wydał „Jaskinię hałasu”, rzecz traktującą o polskiej scenie metalowej, publikował również dla szeregu pism i zinów. Dobrze więc, że tematem radia zajął się pasjonat muzyki, nie tylko tej mainstreamowej. Opowieści panów Manna i Niedźwiedzkiego są może i ciekawe, ale dla maniaków podziemia niespecjalnie interesujące. W „Decybelowym obszarze radiowym” wypowiada się drugi z nich, ale wielu z rozmówców autora prezentowało w swoich audycjach mniej komercyjne dźwięki. Oddać trzeba autorowi szacunek, że udało mu się nakłonić do zwierzeń kilkudziesięciu radiowców z różnych pokoleń, wśród których znajdziemy i Marka Gaszyńskiego, i Marka Niedźwieckiego, i Bogdana Fabiańskiego, ale i Przemysława Popiołka, i Bartosza Donarskiego czy Piotra Wierzbickiego. Wypowiadają się na łamach książki również Roman Rogowiecki, Grzegorz Brzozowicz, Maciej Chmiel, Hirek Wrona, Przemysław Thiele, Paweł Sito i wielu innych, również muzyków z metalowych i rockowych składów.
Te złote czasy radia, jak trzeba by powiedzieć za Woody Allenem, stają się w opowieściach rozmówców Lisa wiekiem świetności, do których ci powracają z nostalgią. W takim przypadku zawsze trzeba sobie zadać pytanie, na ile ta nostalgia odnosi się do czegoś faktycznie dobrego, a na ile jest ględzeniem starych dziadów, że kiedyś to, panie, było lepiej. Faktycznie, sporo w tej publikacji nostalgii i tęsknoty za bezpieczną, poznaną przeszłością. Pojawiające się wielokrotnie na łamach omawianej publikacji zdanie, że kiedyś radio promowało tylko dobrą muzykę, można między bajki włożyć, bo kto puszczał w eter Sabrinę, Modern Talking lub Perfect? Krasnoludki? Kto nie zauważał nowej fali oraz postpunka czy industrialu, wmawiając naiwnym słuchaczom w latach 80., że geniuszami muzyki wciąż są panowie z Pink Floyd czy Deep Purple? Z drugiej strony osobiście i tak wolę to nabzdyczone nieraz radio z realnego socjalizmu niż dzisiejsze szafy grające, nie do odróżnienia chyba przez nikogo.
Wątki poruszane w rozmowach zawartych w „Decybelowym obszarze radiowym” nie dotyczą jednak tylko mainstreamowych audycji prezentowanych w Polskim Radiu. Wojciech Lis sporo miejsca poświęcił radiowym buntownikom i odszczepieńcom, którzy wbrew estetycznym gustom swoich szefów prezentowali w eterze dźwięki brutalne, odpychające, agresywne czy eksperymentalne. Mowa tu chociażby o Tomaszu Ryłce, autorze metalowej audycji „Ryłkołak Horror Show” prezentowanej między innymi na falach RMF FM w latach 90. Pojawia się tu również Krzysztof Brankowski, autor legendarnej listy przebojów „Metal Top 20” i kilku programów prezentujących ostre dźwięki. Sporo miejsca poświęca autor również audycjom współtworzonym przez Macieja Chmiela: „Radiu Clash”, „Dzikiej Rzeczy” oraz „Ręce Boksera”, w których można było usłyszeć spore ilości punka, alternatywnego rocka oraz brzmień z Seattle, jeszcze przed boomem na muzykę grunge.
Interesujące są również ukazane w książce przemiany, które po 1989 roku zaczęły dotykać stacji radiowych. Śledzimy więc powstawanie pirackich stacji, zmiany następujące w programach państwowych, udzielanie pierwszych koncesji oraz dziki entuzjazm wczesnych lat 90., kiedy wydawało się, że można stworzyć nowoczesne radio, dalekie od politycznej propagandy i gadających głów, ale nadające ambitną muzykę. Widzimy, czytając „Decybelowy obszar radiowy”, jak omawiane medium kreowało gwiazdy polskiego rocka, z jaką atencją było słuchane. W końcu obserwujemy przemiany, które doprowadziły do stanu obecnego, gdy dominują szafy grające popelinę. Tych kilkunastu donkiszotów eteru, których przepytuje Wojciech Lis, wciąż robi swoje, na falach stacji internetowych lub państwowych. Na ile wystarczy im sił i czym będzie radio w przyszłości, zobaczymy. Sami występujący w książce mają na ten temat bardzo różne zdanie.
Michał Żarski (wPolityce.pl/kultura, http://ltura.blogspot.com)
Uczta na cztery ręce.
Ponoć nie ma w życiu przypadków, tak mawia pewien szacowny redaktor radiowy z Trzeciego Programu Polskiego Radia. Jeśliby jednak istniały, to ja proszę o więcej takich miłych, jak ten sprzed kilku dni. Otóż, przeglądając jeden z blogów, natknąłem się rzecz jasna przypadkowo, na opis pewnej książki. Przyznam, że nie zawsze skrupulatnie czytam zamieszczane teksty. Jeśli tematyka średnio mnie interesuje, to odpuszczam sobie zazwyczaj takowe wpisy. Myślałem, że i tym razem będzie podobnie, ale zacząłem czytać i z każdym kolejnym zdaniem, wzbierała we mnie chęć jak najszybszego kupienia tego wydawnictwa. Czym prędzej wyszukałem w internetowej księgarni ten tytuł, zakupiłem i wyczekiwałem daty jego odbioru. W dniu wczorajszym, otrzymałem potwierdzenie, że książka już jest, więc po pracy udałem się pod wskazany adres. Szybko załatwiłem formalności i pochwyciłem zdobycz w swe szpony. Wertując w tramwaju jej zawartość, radowałem się tym, że w ktoś w końcu wpadł na pomysł, by zawrzeć na kartach książki historię autorskich programów radiowych. “Decybelowy obszar radiowy” Wojciecha Lisa, zawiera wspomnienia sporej grupy dziennikarzy, muzyków czy też ludzi, którzy w jakimś tam stopniu mieli wpływ na kształtowanie się tej radiowej materii. Wystarczy spojrzeć na listę bohaterów, aby z uznaniem pokiwać głową. Kogoż tu nie ma. Są takie tuzy radiowego eteru, jak Marek Niedźwiecki, Marek Wiernik, Roman Rogowiecki czy Filip Łobodziński. Znalazło się tu też miejsce dla dziennikarzy z mniejszym doświadczeniem, którzy swój fach wykuwali w mniejszych miejscowościach czy mniejszych rozgłośniach. Owszem, nie dla wszystkich starczyło miejsca, nie o wszystkich napisano, bo przecież dotarcie do każdego ważnego redaktora radiowego, jest zadaniem tyleż karkołomnym, co niewykonalnym. Niemniej i tak należy się wielki ukłon dla autora, za kawał dobrze wykonanej roboty. Książkę czyta się jednym tchem. Właściwie to się jej nie czyta, ją się pożera. Tak, tak, to określenie jest w tym przypadku bardziej adekwatne. Poza wspomnieniami znajdziecie tu także zdjęcia redaktorów oraz opisy programów radiowych. Dla każdego pasjonata radia, ta pozycja będzie jak spełnienie marzeń. Rozejrzyjcie się za nią bo naprawdę jest tego warta. Jeśli pasjonowaliście się kiedyś audycjami autorskimi, w których to poza doskonałą muzyką, można też było liczyć na ciekawe komentarze autorów, to wspomniana pozycja dostarczy Wam mnóstwo radości. I choć programy autorskie odchodzą pomału do lamusa, warto o nich pamiętać i pielęgnować te, które jeszcze zostały. Ostatnim bastionem naprawdę dobrych programów, są jeszcze audycje Polskiego Radia oraz programy lokalne, tworzone głownie z pasji do muzyki jak i samego radia. Niestety w większości godziny ich emisji wołają o pomstę do nieba, no chyba że ktoś cierpi na permanentną bezsenność. Przykładem audycji dla nocnych marków była “Noc muzycznych pejzaży” Piotra Kosińskiego w radiowej Trójce. Jej emisja przypadała na środek nocy, a kończyła się nad ranem. Może to i na swój sposób piękne, ale ile osób było w stanie dotrwać do końca audycji? Ileż to pięknej muzyki wyemitowano w kosmos, pomijając ludzkie uszy, nie wie nikt. Szczęśliwi ci, którym dane było jej wysłuchać.
Jeśli już przy tego rodzaju muzyce jesteśmy (progresywny rock) to na fali odświeżania sobie starych audycji Tomka Beksińskiego, znów naszła mnie ochota na posłuchanie starego rocka. Jak mawia moja żona, redaktor Beksiński wiecznie żywy. W jednej z audycji, Tomek zachwycał się płytą “Following Ghosts” (1998) grupy Galahad, którą uznał za pierwszą od wielu lat, naprawdę progresywną płytę. W przeciwieństwie do zespołów, które uparcie powtarzają schematy dawnych mistrzów, Galahad zaproponował tu naprawdę interesującą i zaskakującą ścieżkę rozwoju. Muzyka progresywna przystroiła się w bardzo nowoczesne szaty i dała sygnał, że czas przestać zjadać własny ogon. Jako że dotychczas twórczość tego zespołu znana była mi w bardzo niewielkim stopniu, postanowiłem nadrobić zaległości lub jak to kiedyś trafnie ujął redaktor Beksiński, odrobić swe lekcje. Postawiłem na “Following Ghosts” oraz na “Empires Never Last” (2007). Ten drugi, skusił mnie przepiękną okładką, tak sugestywną, że ilekroć na nią patrzę, czuję jakiś dziwny niepokój. Wcześniej przesłuchałem koncertowy album “Resonance – Live In Poland” (2009), który przeleżał u mnie kilka dobrych miesięcy, czekając na odpowiednią chwilę. Oto nadeszła i eksplodowała z pełną mocą. Mało tego, będąc w sklepie płytowym gdzie polowałem na wspomniany już album grupy Galahad, wdałem się w całkiem sympatyczną rozmowę o starym rocku, o trudnościach w zdobyciu pewnych płyt, co zaowocowało zakupem (już w Internecie) albumu Indian Summer “Indian Summer” (1971). O tej właśnie płycie wspominał mi właściciel jako o czymś, czego nie może od dłuższego czasu zdobyć. Nieco się zmartwiłem, bowiem odkładałem zakup tej płyty z roku na rok, ale w zaistniałej sytuacji, postanowiłem więcej nie zwlekać. Pewnych spraw nie warto zostawiać na później, by nie okazało się, że chęci do konsumpcji są, ale wybranej potrawy już od dawna nie serwują w tej restauracji.
Jakub Karczyński czarne-slonca.blogspot.com
„Decybelowy obszar radiowy” to kolejna – po napisanej wespół z Tomkiem Godlewskim „Jaskini Hałasu” – książka autorstwa Wojciecha Lisa. Najogólniej rzecz ujmując, jest to zbiór przemyśleń kilkudziesięciu osób na temat poznawczej roli radia, ze szczególnym jednak naciskiem na poznawanie muzyki. Nie jest to bynajmniej – co wyraźnie podkreśla W. Lis – kompletny przewodnik radiowy, lecz tekst o audycjach radiowych oraz ludziach radia ważnych dla autora. Toteż i, ograniczając swój odautorski komentarz do niezbędnego minimum (dotyczącego m.in. historii radia), właśnie im, a także kilku muzykom oraz dziennikarzom muzycznym spoza obszaru radiowego, oddał głos, proponując odniesienie się do słów Juliana Tuwima będących mottem publikacji: „Radio to cudowny wynalazek! Jeden ruch ręki – i nic nie słychać”. Kolejne zagadnienia dotyczyły ulubionych audycji radiowych, mentorów w tej dziedzinie, osobistych wspomnień i doświadczeń w radiowej materii, sprzętu, wyborów estetycznych, roli radia w promocji polskiej muzyki rockowej, wizji radia idealnego czy wreszcie jego przyszłości. Z wypowiedzi blisko 70 osób wyłania się zaskakująco spójny obraz idealizujący w znacznym stopniu obraz radia do lat 90. włącznie, a dość bezwzględny dla procesów jego komercjalizacji w okresie późniejszym. Bezwzględny… ale może zgorzkniały, skoro wypowiadają się osoby, które do młodzieży od dawna już nie należą? Tutaj dyplomatycznie uchylę się od odpowiedzi, bo sam kilkukrotnie zabrałem głos na łamach „Decybelowego…”, wpisując się w ogólny ton. Tak czy tak, być może właśnie symbolicznej choćby wypowiedzi młodzieży tutaj zabrakło, co powoduje, że obraz jest jednak niekompletny. Radiowy strumień świadomości uzupełnia krótki opis wybranych audycji radiowych, wśród których znalazły się i dominują te istotne z racji profilu naszego magazynu. Wymienię choćby „Metalowe Tortury”, „Muzykę Młodych”, „Niecały Rock”, „Ryłkołak Horror Show”, „Wieczór Trzech Króli”, „Thrashing Madness” czy choćby „Złomowisko”/ „Metal Hammer Show”. Za nimi stały oczywiście konkretne osoby, dość dobrze kojarzone w metalowym środowisku i wypowiadające się w „Decybelowym…”. Wszystkich tutaj wymienić nie sposób, kierując się swoim subiektywnym wyborem, wspomnę więc o Krzysztofie Brankowskim, Romanie Rogowieckim, Bartoszu Donarskim, Przemku Popiołku, Jarosławie Giersie czy Tomaszu Ryłko. Zwłaszcza wypowiedzi tego ostatniego mocno ubarwiają karty książki, co jednak nie powinno dziwić nikogo, kto pamięta go jako szalonego Ryłkołaka. Oczywiście na dziennikarzach prezentujących mocne dźwięki lista gości „Decybelowego…” się nie kończy, a choćby Marka Niedźwieckiego kojarzy każdy, średnio nawet zorientowany słuchacz w Polsce. Jako czytelnik w wieku średnim (ekhe, ekhe), który „połknął” niniejszą lekturę w dwa wieczory, jestem przekonany, że stanowi ona gwarancję pełnej wrażeń podróży w czasie (radiowym wehikułem, rzecz jasna) dla wszystkich miłośników słowa czytanego urodzonych przed rokiem 1985. Jest to jednak również cenne źródło, może wybiórczej, ale dość obszernej wiedzy dla młodzieży. Niespodziewanie – w dwójnasób cenne, gdy w publicznym radiu dochodzi do czystek na tle politycznym.
Rafał Monastyrski (Metal Hammer Polska).
Po kilku latach przerwy Wojciech Lis wyskoczył z nową książką. Wojciech to wiadomo – gość skromny, więc żadnego szumu nie było, do momentu aż słowo ciałem się stało, więc na przykład dla mnie „Decybelowy Obszar Radiowy” było nie lada zaskoczeniem. Oczywiście zakupu odmówić sobie nie mogłem, zwłaszcza że jestem chyba już ostatnim pokoleniem, któremu dane było czerpać informacje o muzyce z medium jakim było i jest (?) radio.
W moim przypadku co prawda nie były to „Metalowe Tortury”, ale „Nocny Szlak”, którego zacząłem słuchać gdzieś na przełomie lat dziewięćdziesiątych i dwutysięcznych, jakoś zaraz na początku liceum albo pod koniec podstawówki. To dzięki tej audycji i Andrzejowi Kukuczce poznałem i pokochałem takie klasyki jak Thin Lizzy, Rainbow, Angelwitch, Accept, a także nauczyłem się pić kawę, żeby dotrzymać do piątej nad ranem (audycja trwała od 23:05 do około 5:00 właśnie) i nagrać te wszystkie fantastyczne albumy na taśmy. Podejrzewam, że osobnicy młodsi ode mnie już na tego rodzaju przeżycia się nie załapali – dla nich „Decybelowy Obszar Radiowy” może zakrawać niemal na książkę z gatunku science – fiction, przynajmniej tak podejrzewam.
Najnowsza książka Wojtka to podróż po tej właśnie fascynującej krainie radiofonii. Czytelnik może zapoznać się z wypowiedziami większości najważniejszych osobowości, które tworzyły powojenną historię polskiego radia – choć tak naprawdę początek rocka (czy jak wtedy go nazywano bigbeatu) w polskim eterze datuje się raczej na lata sześćdziesiąte. Nie wiem czy jest sens wymieniać wszystkie osoby, ale w zasadzie – o kim nie pomyślicie (poza paroma wyjątkami), na pewno znajdziecie jego wypowiedź w tej książce. Starsi może ich słuchali, młodsi – może kojarzą z obecnej, pozaradiowej działalności i pewnie będą zdziwieni – „jak to, ten koleś z Xsięgarni słuchał kiedyś Slayer?!”. Ale zaznaczę od razu – ta książka nie traktuje tylko i wyłącznie o tej „metalowej stronie radia”. Dotykamy tu zagadnienia muzyki rockowej w polskim radiu jako całości, więc jeśli ktoś nastawia się tylko i wyłącznie na czytanie o smaczkach z „Ryłkołak Horror Show” to może czuć się zawiedziony.
Wojtek w „Decybelowym Obszarze Radiowym” pisze jak było i jak jest. A jak było? Ano tak, że dla rzeszy osób za mitycznej komuny to właśnie radio i audycje prowadzone przez prawdziwych entuzjastów były – że polecę cholernym truizmem – oknem na świat. Już w poprzedniej książce Lisa, czyli „Jaskinia Hałasu” było to jasno powiedziane, teraz natomiast jest to dodatkowo wytłuszczone i podkreślone. I mówią o tym ludzie, którzy najpierw sami dali się porwać radiowej fali, zaś potem niejednokrotni sami generowali wstrząsy powodujące kolejne fale, porywające kolejnych słuchaczy. Możemy więc przeczytać o początkach działalności – że będę trzymał się tej bardziej metalowej części książki – Krisa Brankowskiego, Tomasza Ryłko, Jarosława Giersa, Przemysława Popiołka i wielu innych… No i oczywiście klasyków, jak Gaszyński, Chełstowski… Ale na stronicach tej książki znajdują się też osoby z różnych biegunów polityczno – ideologicznych, dziś już w zgoła inny sposób zaangażowanych w media. Jest więc i Urban, ale jest i Tekieli czy Maciej Chmiel. Czytamy więc jak zaczęła się ich przygoda z falami radiowymi, jak sami potem je kształtowali, a także jak postrzegają oni rolę radia dziś.
„Decybelowy Obszar Radiowy” pokazuje nam całą historię polskiego rocka w falach radiowych. Pokazuje jego postrzeganie najpierw w zmurszałym PRL, gdzie często o rozpisce danej audycji decydowali starsi panowie z siermiężnym gustem, sprawdzając od linijki, czy dany utwór pasuje do aktualnej sytuacji politycznej i linii programowej partii. Pokazuje jak młodzi zapaleńcy pojedynczymi utworami drążyli i karczowali drogę dotarcia do słuchaczy takich jak oni sami – kochających muzykę, chcących poznawać nowe dźwięki, nawet jeśli oznaczałoby to pójście pod prąd obowiązującym gustom, nakazom i zakazom. Pokazuje rewolucję, jaka miała miejsce na początku lat dziewięćdziesiątych – skok w głębokie wody wolnego rynku. Początkowej eksplozji stacji radiowych, działających dziko, kiedy to cała sfera tak naprawdę była pozbawiona jakiejkolwiek regulacji poza tak naprawdę jedynymi czytelnymi – zasadami gospodarki kapitalistycznej. Czytając „Decybelowy Obszar Radiowy” mam wrażenie, że to właśnie pierwsza połowa lat dziewięćdziesiątych była okresem – przynajmniej dla radiowej sceny metalowej – najbogatszym. Lepszy dostęp do zagranicznych wydawnictw, postęp technologiczny, ogólny rozkwit sceny – wszystko to skutkowało audycjami w stylu „Ryłkołak Horror Show”, który wówczas był nadawany na falach radia RMF FM. Wiem, bo udało mi się jako dziesięcio – jedenastolatkowi przesłuchać kilka audycji Tomasza, które to pozostawiły naprawdę ślad na mojej rozwijającej się psychice. To wszystko było takie kurewsko wulgarne i nierealne. I to gdzie? W RMF FM. No ale „Decybelowy Obszar Radiowy” pokazuje też i schyłek niezależnej radiofonii, kiedy to miejsce zmurszałych panów z radiokomitetów zajęły młode wilki, odmierzające wartość nadawanej muzyki już nie pod względem poprawności ideologicznej, a ekonomicznej właśnie. Książka pokazuje przejście, zmianę frontu – dobra muzyka teraz nie musiała się już bronić przed schlebianiem gustom proletariatowi miast i wsi, ale będącej w powijakach sile konsumenckiej, rzeczywistym lub wyimaginowanym preferencjom „klienta stacji radiowej”. Dostajemy obraz jak radiowcy robili co mogli, by utrzymać się w eterze, jak nowi decydenci cięli ich audycje, skracając je, przenosząc na mniej opłacalne godziny nadawania – i jak w końcu duża rzesza radiowców rzuciła tym wszystkim w cholerę. Wreszcie dostajemy obraz rodzącego się nowego trendu, czyli przenoszenia niezależnych audycji z muzyką rockową do sfery internetu – co zresztą dzieje się cały czas, aktualnie, na naszych oczach. To tam możemy obserwować odrodzenie prawdziwie niezależnej radiofonii mającej za zadanie propagowanie przede wszystkim wartościowej muzyki.
I tak wertując kolejne karty „Decybelowego Obszaru Radiowego„, czytając wypowiedzi osób, które zgodziły się być częścią tej książki mam właśnie takie odczucie, że koniec końców wydźwięk tej książki jest dość smutny. Większość z nich bowiem opowiada z wypiekami na twarzy, z entuzjazmem, często z nieskrywaną satysfakcją o swojej działalności radiowej, ale równocześnie kwituje swoje wypowiedzi stwierdzeniem, że tak naprawdę to dziś radia już nie słuchają, bo nie ma w nim po pros